piątek, 31 maja 2013

Marrakesz - Maroko 2013

18 maja po śniadaniu opuściliśmy hotel w Agadirze. Oczywiście ze złapaniem taksówki nie było problemu. Gdy tylko pojawiliśmy się z walizkami przed hotelem, taksówki zaczęły wyrastać jak spod ziemi. Ustaliliśmy, że na przejazd z hotelu na dworzec autobusowy przeznaczymy 20 MAD. Udało nam się wytargować taką cenę z trzecim czy czwartym taksówkarzem. Gdy tylko wysiedliśmy z taksówki przed dworcem, od razu pojawił się naganiacz i zaprowadził nas do kasy biletowej przewoźnika Itur. Zaproponowano nam przejazd z Agadiru do Marrakeszu za 70 MAD od osoby. Nie zgodziliśmy się od razu, poszliśmy popytać w innych okienkach, ale nigdzie nie znaleźliśmy niższej ceny (u znanego przewoźnika CTM trasa ta kosztuje 100 MAD). Wróciliśmy, więc i zgodziliśmy się na te 70 MAD. Autobus wyruszył o 9.30. Podróż z jedną półgodzinną przerwą trwała ok. 4 godzin.
Hotel w Marrakeszu zarezerwowałam przez Internet. Wahałam się między dwoma hotelami – hotelem Ali przy Jemaa El Fna (głównym placu Marrakeszu) i 4*,ale oddalonym od placu o ok. 3 km. Oba były w tej samej cenie. Ostatecznie zdecydowałam się na ten pierwszy, jednak całą drogę z Agadiru do Marrakeszu zastanawiałam się czy to dobry wybór. Wszystkie wątpliwości minęły gdy na własne oczy zobaczyłam lokalizację hotelu i weszłam do pokoju. Był tak przytulny i ładny. A gdy wyszłam na balkon to już w ogóle byłam w niebie. Jemaa El Fna na wyciągnięcie ręki! Nie tylko pokój – cały hotel Ali zrobił na mnie dobre wrażenie. Ładne patio wewnątrz i taras na dachu, z którego można było podziwiać panoramę Marrakeszu. Za 3 noclegi w pokoju trzyosobowym + śniadania zapłaciliśmy 135 €.

Patio wewnątrz hotelu:


Nasz pokój:


 Z balkonu mieliśmy widok na główny plac Marrakeszu - Jemaa El Fna:


Z tarasu na dachu hotelu także doskonale widać plac Jemaa El Fna. Czy można sobie wymarzyć hotel w Marakeszu w lepszym miejscu?

Resztę pierwszego dnia pobytu spędziliśmy spacerując po medinie i soukach. To niesamowite jak w tych wąskich uliczkach wśród tłumów ludzi przejeżdżają szaleni kierowcy motorków, ba, nawet konie się tam pojawiają. Stale słychać dźwięk klaksonów, nie wiadomo, czy patrzyć przed siebie, za siebie czy na stoiska z towarami. Na szczęście są też uliczki, w które wstęp mają tylko piesi. Mimo opinii wszystkich, jak to łatwo się zgubić, wcale nie jest tak łatwo. My nie zgubiliśmy się ani razu, a chodziliśmy po całym souku.

Czas podsumować nasze zakupy.
Na souku w Agadirze:
Olejek arganowy – 20 MAD
Torebka ze skóry – 120 MAD (po długim targowaniu)
Japonki – 60 MAD
  
Na souku w Marrakeszu:
Balerinki ze skóry – 100 MAD
Portfel ze skóry  – 90 MAD

i żałuję, że nie kupiłam dużo więcej, bo gdy teraz wchodzę do sklepu w Polsce i widzę balerinki z eko-skóry za 70 zł to aż głowa boli.

Meczet Kutubijja:


Souk w Marrakeszu:



Drugiego dnia zwiedzaliśmy miasto. Udaliśmy się do Pałacu Bahia. Wstęp kosztuje 10 MAD od osoby. Można zwiedzać dziedzińce i komnaty pałacu oraz zobaczyć cudne drzewka pomarańczowe w ogrodzie. Widzieliśmy też Pałac Badi, ale nie wchodziliśmy do środka. 

W Pałacu Bahia:




Popołudniu postanowiliśmy pojechać do Ogrodu Majorelle (wstęp kosztuje 50 MAD). Umówiliśmy się z taksówkarzem na 30 MAD w jedną stronę, godzinę na zwiedzanie ogrodu i 30 MAD w drugą. W ogrodzie znajduje się bujna roślinność i muzeum mieszczące się w niebiesko-żółtym  domku. Panuje tutaj cisza, spokój i przyjemny chłód. Można odpocząć od zgiełku miasta. Po powrocie do centrum Marrakeszu taksówkarz z niewiadomych powodów zażądał nie 60 MAD, a 100 MAD! Jednak po naszym ataku słownym ucichł, a my wysiedliśmy nie dopłacając ani dirhama. Wieczór po raz kolejny minął nam na spacerowaniu po placu Jemaa El Fna i po soukach.

W Ogrodach Majorelle:




20 maja pojechaliśmy na wycieczkę do Ajt Bin Haddu i Warzazat. Kupiliśmy ją w biurze podróży w Marrakeszu za 28 €. O 7 rano przed hotelem czekał nas bus, po drodze zabraliśmy jeszcze osoby z innych hoteli i pojechaliśmy na miejsce zbiórki. Tam zostaliśmy podzieleni na grupy: pierwsza grupa – osoby które kupiły wycieczkę bez noclegu (czyli my), druga – z jednym noclegiem, trzecia – z dwoma noclegami. Następnie każdej grupie został przydzielony bus.  Z nami jechały jeszcze dwie osoby z Holandii. Droga do Ajt Bin Haddu jest strasznie kręta. Przez 3 godziny jazdy przez Góry Atlas nie ma chyba 10 m prostej drogi, wiecznie zakręty i to nad przepaściami. Nie polecam osobom o słabych nerwach lub cierpiącym na chorobę lokomocyjną. Widoki za to były niesamowite. Kierowca wiele razy się zatrzymywał na, jak to nazywał, break-photo.  A faktycznie było co fotografować.  Domki w górach to lepianki z gliny, kobiety piorące w rzece i rozkładające pranie na kamieniach, rodziny jadące na osiołkach - absolutnie niespotykane widoki w Europie. 




Po kilku godzinach  i tysiącach zakrętów wjechaliśmy na wysokość 2260 m n.p.m. czyli przełęcz Tizi n Tichka. Teraz z góry mogliśmy podziwiać serpentyny, którymi jechaliśmy.


Następnym  przystankiem było miejsce, gdzie stał mężczyzna z wielbłądami. Za drobną opłatą można było zrobić sobie z nimi zdjęcie, a za trochę większą (30 MAD) wsiąść na wielbłąda i nawet udać się w krótką przejażdżkę. Ja oczywiście skorzystałam. 


Po break-photo z wielbłądami pojechaliśmy już prosto do Ajt Bin Haddu. Tutaj znów spotkaliśmy się z osobami ze wszystkich busów. Ajt Bin Haddu jest to przepiękna osada położona na zboczu wzgórza. Kręcone tutaj było wiele filmów, m.in. Klejnot NiluGladiatorAleksander. Trafiliśmy na świetnego przewodnika, nie spieszył się, dawał nam czas na zdjęcia, robił minutowe przerwy w cieniu (było ok. 40 stopni!), a po za tym był mega sympatyczny i wyraźnie mówił po angielsku. Po zwiedzaniu była godzinna przerwa na lunch, ale nie było przymusu, każdy mógł iść gdzie chciał.  







Potem znów wsiedliśmy do naszego busa i pojechaliśmy zwiedzać Warzazat (Ouarzazate).

Ostatnim miejscem na break-photo było studio filmowe w Warzazat

Następnie udaliśmy się w podróż powrotną do Marrakeszu. Droga powrotna nie wydawała się już taka straszna. Zarówno my, jak i para Holendrów siedzieliśmy spokojnie i już bez emocji podziwialiśmy widoki za oknem. Jednak nie obyło się bez małego incydentu. Na jednym z tysięcy zakrętów nasz bus obtarł się z autobusem jadącym z naprzeciwka i w ten oto sposób zostaliśmy pozbawieni bocznego lusterka. Kierowca jednak szybko temu zaradził, wyjął zapasowe lusterko, przymocował i mogliśmy jechać dalej. Cała wycieczka choć męcząca, bo trwała 13 godzin, bardzo mi się podobała.

21 maja o 6 rano udaliśmy się na lotnisko. Zapłaciliśmy taksówkarzowi 70 MAD, pewnie można było jeszcze tę cenę obniżyć, ale po co skoro i tak musielibyśmy te pieniądze wydać na lotnisku, bo dirhamów nie wolno wywozić z Maroka. Samolot wystartował planowo o 7.55. W Bergamo wylądowaliśmy przed 12. Następny samolot do Poznania mieliśmy o 15.20. Czas na lotnisku, jak i w samolocie, tym razem minął błyskawicznie i o 17 byliśmy już w Polsce.

Lotnisko w Marrakeszu:

Marrakesz  jakże różni się od europejskich miast. Tysiące osób na placu, a wśród nich szalejące motorki, taksówki, dorożki, wozy zaprzężone w osiołki, panowie z taczkami. Istne szaleństwo! Ale tego właśnie oczekiwałam. Kocham miasta, które tętnią życiem 24 godziny na dobę, głośne i zwariowane, więc jak mogłabym nie zakochać się w Marrakeszu?! Choć zazwyczaj staram się nie wracać dwa razy w to samo miejsce, do Marrakeszu chcę polecieć jeszcze raz.

(1 MAD = ok. 40 groszy)

DATA PODRÓŻY: 18-21.05.2013




niedziela, 26 maja 2013

Agadir - Maroko 2013

Po 4 latach ponownie stanęłam na afrykańskiej ziemi. Pierwszy raz była to Tunezja w 2009 roku, teraz, w 2013 r. znów zatęskniłam za tym, jakże innym światem. Wybór padł na Maroko. Bilety lotnicze kupiłam w lutym/marcu, ale tym razem nie będę się chwalić tak to tanio udało mi się je upolować. Nie było tanio, w porównaniu do moich poprzednich podróży mogę powiedzieć wręcz, że drogo. Koszt biletów lotniczych stanowił prawie połowę koniecznych wydatków, ale tak bardzo chciałam lecieć do Maroka, że była to jeszcze kwota do zaakceptowania.

14.04. Poznań – >Berlin Schonefeld  - 30 zł (Polski Bus)
14.05. Berlin Schonefeld –> Agadir – 49 € (EasyJet)
21.05. Marrakesz –> Mediolan Bergamo – 46 € (Ryanair)
21.05. Mediolan Bergamo -> Poznań – 15 € (Ryanair)

Nasza podróż zaczęła się 14 maja już o godzinie… 1.50 w nocy, wtedy ruszyliśmy w podróż do Poznania. Tam zostawiliśmy samochód na parkingu Polna/Rokietnicka i przesiedliśmy się do Polskiego Busa, którym udaliśmy się do Berlina na lotnisko Schonefeld. Po 7 byliśmy już na lotnisku. Oprócz nas jeszcze sporo Polaków czekało na lot do Agadiru. Wylot był o godz. 13. Przez 4 godziny i 50 minut lotu strasznie się wynudziłam.  Gdy wylądowaliśmy po cofnięciu zegarków w Agadirze była dopiero 16.50. Po licznych kontrolach paszportowo-wizowo-bagażowych i wymianie pierwszych euro w kantorze wyszliśmy na główny holl lotniska. Tam czekał na nas kierowca, który zawiózł nas do hotelu. 
Lotnisko w Agadirze:

Mieszkaliśmy w 4* hotelu Les Omayades. Rezerwacji dokonałam przez stronę hotels4u.com. Akurat trafiłam na promocję i transfer z lotniska do hotelu oferowany był za darmo. Za 4 noclegi w pokoju 3-osobowym z wyżywieniem HB zapłaciłam 198 €. Hotel ma dobrą lokalizację, blisko plaży i ulic handlowych

Hotel Les Omayades:







Pokój hotelowy:

W lobby:

Basen:



Hotel znajduje się 5 minut spacerem od plaży.



Z hotelu bardzo łatwo dojść do souku (Souk El Had) – czyli targu, na którym można kupić praktycznie wszystko. Przede wszystkim godne polecenia są wyroby ze skóry (torebki, plecaki, portfele, buty, paski, bransoletki, itp.), które można nabyć o wieeeele taniej niż w Polsce. Oczywiście targowanie obowiązkowe. Zakupy, a nawet sam spacer po souku, są tak wciągające, że my chodziliśmy tam codziennie.

Na targu Souk El Had:


Mieliśmy wyżywienie HB. Zarówno śniadania jak i obiadokolacje serwowane były w formie bufetu. Można było najeść się do syta. Na śniadanie oprócz zwykłych dań (pieczywo, płatki z mlekiem…) dostępne były tradycyjne marokańskie naleśniki, które hotelowa kucharka piekła na oczach gości. Można było polać je miodem. Bardzo mi smakowały i codziennie się nimi zajadałam. Do obiadokolacji za 15 MAD (ok. 6 zł) można było zamówić tradycyjną miętową herbatę. Mimo, że to relatywnie drogo, było warto, bo herbatka przepyszna.

W hotelowej restauracji:


Herbata miętowa:

W Agadirze spędziliśmy 4 dni. Minęły nam one na opalaniu, wypoczynku i zakupach.
Zaskoczona byłam tym, jak wielu Polaków musi przyjeżdżać do Maroka. Gdy pytano nas o narodowość, to wśród propozycji na pierwszym lub drugim miejscu zawsze pojawiała się Polska. W dodatku w Agadirze ze sprzedawcami można dogadać się po polsku!
Z Agadiru ruszyliśmy dalej do Marakeszu.

DATA PODRÓŻY: 14-18.05.2013